Paulina Olsza • Poniedziałek [27.08.2007, 01:20:46] • Świnoujście
Nie dążymy do oryginalności, jesteśmy oryginalni – Jamajsky Natural

Koncert zespołu Jamayski Natural w Jazz Club Centrala ( fot. Artur Kubasik
)
Wyspa Uznam różni się od Jamajki w kilku zasadniczych punktach. Poza położeniem geograficznym i temperaturą ludność naszej wyspy ma trochę jaśniejszy kolor skóry, a w jej szafie znaleźć można także coś zgoła innego niż tylko krótkie, kolorowe podkoszulki.
Wbrew pozorom jest jednak kilka wspólnych kwestii, które łączą te dwie wyspy. Na przykład muzyka. A o tej można rozmawiać tylko z zespołem Jamajsky Natural - ojcem chrzestnym świnoujskiego reggae.
Na wywiad umówiliśmy się w miejscu, w którym załoga kapeli odbywa wszystkie próby i narady związane z procesem tworzenia swojej muzyki. Krótko mówiąc: w piwnicy jednego z budynków przy ulicy Wyspiańskiego. Jako że reggae to (jak sami przyznają członkowie zespołu) typ muzyki luźnej i ‘lajtowej’, takie samo zdaje się być ich podejście do życia – na próbę kilku członków Jamajskiego spóźnia się, co powoduje zabawne docinki ze strony kolegów z kapeli. – Najczęściej kłócimy się zresztą o to, że zawsze musimy na kogoś czekać. Nie grzeszymy punktualnością – przyznaje Bolo, wokalista Naturala.
Piwnica, którą muzycy zaaranżowali na swoją pracownię nie jest obszerna, za to dość niekonwencjonalnie urządzona. Ściany pokryte są przyklejonymi na klej montażowy wytłoczkami do jajek, których zadaniem jest częściowe chociaż tłumienie dźwięków. Wszędzie pełno jest różnych instrumentów muzycznych, pod ścianami leżą futerały i kable. W niezbyt jasnym pomieszczeniu króluje jeszcze jeden przedmiot – wysiedziana kanapa, z której obserwuję zamieszanie spowodowane instalacją całego sprzętu. Krzątającym się na prawo i lewo chłopakom zadaję pytanie o początki zespołu. Odpowiadają jeden przez drugiego. – Zespół powstał, gdy spotkaliśmy się wszyscy w jednym miejscu i postanowiliśmy zacząć grać razem coś, czego każdy z osobna jeszcze nie doświadczył w swoich poprzednich kapelach. Było to mniej więcej w październiku ubiegłego roku, chociaż nazwa kołatała nam w głowach na długo wcześniej.

fot. Artur Kubasik
Jamajsky Natural jest przykładem typowo męskiej kapeli. Po wzbogaceniu składu o nowego trębacza w całej szczęśliwej siódemce nie ma ani jednej kobiety. Czy mają wobec tego problemy związane z wyborem lidera czy przywódcy? – Kierownikiem kapeli jest Filip, perkusista. – przyznają wszyscy zgodnie. Obmyślaniem tekstów zajmuje się Bolo, chociaż jak sam mówi, wiele z jego kawałków przechodzi sporą metamorfozę podczas prób.
Pomimo że grają muzykę, która wychodzi bezpośrednio z ich dusz, tak naprawdę mają spore problemy ze zdefiniowaniem tego, czym jest reggae. – Prosta, melodyjna muzyka, która buja. Pozytywna wibracja, która powoduje uśmiech na twarzy. – odpowiedź słyszę dopiero po kilkunastu sekundach.
Do tej pory znani byli tylko na rynku lokalnym. Teraz najpopularniejsza świnoujska kapela podbija Polskę, czego zapowiedzią i przedsmakiem było otrzymanie nagrody publiczności w czasie festiwalu Gramy 2007. Jak tam trafili? – Po kolejnej z rzędu próbie, z której wychodziliśmy bardzo zadowoleni nasz kierownik Filip postanowił zgłosić nas na wszystkie możliwe festiwale. Traf chciał, że dostaliśmy się na eliminacje na Gramy, podczas których wygrał inny zespół. My otrzymaliśmy jednak dziką kartę, co pozwoliło nam zaprezentować się na finale. I przy okazji zdobyć nagrodę publiczności, z czego jesteśmy bardzo dumni.
Jak sami mówią, nie chodzi im jednak tylko o wyróżnienia. Najważniejsze jest dla nich to, aby ludzie przychodzący na koncerty czerpali z ich grania pozytywną energię i dobrze się bawili. – To nakręca nas do dalszej pracy i tak naprawdę jest dla nas największą nagrodą – przyznają. Jednocześnie mimo otrzymanego wyróżnienia wciąż zdają sobie sprawę z tego, że nie są doskonali pod względem technicznym. – Cały czas nad tym pracujemy, chociaż ze względu na ograniczenia czasowe na pewno nie tak dużo, jak byśmy chcieli. Patrząc w przeszłość na nasze pierwsze kawałki widzimy postępy, jakie poczyniliśmy i mamy nadzieję, że za rok też będziemy mogli mówić o tym, że jesteśmy krok do przodu. – mówi Kuba, gitarzysta.

fot. Artur Kubasik
Zapytani o największą koncertową wpadkę od razu wpadają w wyśmienity nastrój i posyłają sobie porozumiewawcze spojrzenia. – Menager pewnego szczecińskiego klubu zaprosił nas do siebie na koncert. Okazało się, że goście lokalu byli delikatnie mówiąc osobami nie związanymi z kulturą reggae, słuchali diametralnie innego rodzaju muzyki. Naszym wielkim sukcesem był wtedy fakt opuszczenia klubu bez jakichkolwiek obrażeń fizycznych ;) Właściciel bardzo nas potem przepraszał, twierdził, że chciał ukulturalnić trochę swoich gości. Żeby było śmieszniej, zaprosił nas dlatego, że spodobała mu się jedna z naszych piosenek, „Krystyna”. Nie zrozumiał chyba wszechobecnej w tym utworze ironii, która wyśmiewała subkulturę osób bawiących się w jego lokalu. Było to zdecydowanie jedno z najbardziej ciekawych przeżyć Jamajskiego Naturala. – opowiada ze śmiechem Radek, basista.
Teraz ich największym wyzwaniem będzie chyba odległość. Do tej pory wszyscy członkowie Jamajskiego na stałe przebywali w Świnoujściu i pomimo szkoły, pracy czy zajęć dodatkowych zawsze znajdowali czas na wspólne granie. Jak będzie teraz, gdy część załogi opuszcza miasto? – Mamy za dużo planów, żeby tak po prostu zrezygnować. Otrzymaliśmy propozycję grania na żywo koncertu radiowego, w marcu nagrywamy płytę. Zespół to nasza pasja, poza tym nieźle się przy tym bawimy.