Nasz portal wielokrotnie dawał dowód tego, że naszym dziennikarzom ochoty do pracy nie brakuje. Jesteśmy „na służbie” dla Was w dzień i w nocy. Zaglądamy tam, gdzie inni się boją. Piszemy o tym, co uwiera, by zmienić rzeczywistość i by nam, mieszkańcom, żyło się w Świnoujściu lepiej.
Postawmy się teraz na miejscu zwykłego Kowalskiego ze Świnoujścia, któremu Flota jest bardzo bliska i chciałby wiedzieć, co się w klubie dzieje. Interesuje go, jak wydawana była miejska dotacja – przypomnijmy, że nie są to własne pieniądze Janusza Żmurkiewicza, ale wszystkich mieszkańców Świnoujścia. Kowalski nie wybierze się do Urzędu Miasta i nie poprosi przewodniczącego Sujkę o wgląd do tego opracowania. Kowalski nie zajrzy też do Żmurkiewicza i Karelusa. Zwyczajnie: bo dużo pracuje i nie ma na to czasu. Ale może też ze strachu, by nie narazić się władzy. Kowalski chętnie przeczytałby jednak audyt, gdyby zamieszczony on został na stronie internetowej Urzędu Miasta. Niestety, tam go nie znajdzie. Rzecznik prasowy prezydenta Robert Karelus nie widział potrzeby, by przedstawić mieszkańcom tak ważne informacje?
Tak, pamiętamy oczywiście, że – jak twierdzi Robert Karelus – audyt ma tylko wersję papierową. Przyznać trzeba jednak, że trochę trudno w to uwierzyć. Po prostu w XXI wieku urzędy, instytucje tak nie pracują. Dokumenty przesyłane są w postaci elektronicznej, chociażby ze względu na koszty papieru i wydruku. A jeśli ( załóżmy, że to, co mówi Robert Karelus, jest jednak prawdą) dokumentu w wersji elektronicznej nie ma, to w każdym biurze są urządzenia – skanery, drukarki ze skanerem – które potrafią ten problem rozwiązać. I właśnie docieramy do istoty sprawy: jeżeli w magistracie nie ma wersji elektronicznej audytu, Robert Karelus czy Paweł Sujka mogli ją błyskawicznie stworzyć. Wtedy problem zostałby szybko rozwiązany. A jednak tego nie zrobili. Dlaczego?
W przesłanym nam stanowisku rzecznik prezydenta proponuje, by elektroniczną kopię audytu zrobił sam dziennikarz. Nie trzeba być wybitnym znawcą fotografii by wiedzieć, że dokument sfotografowany i zeskanowany znacznie różnią się od siebie jakością. Ten pierwszy może być nieczytelny. Czy wobec tego dziennikarz iswinoujscie miał przyjść do magistratu z własnym skanerem? Może jeszcze z agregatem prądotwórczym, do którego miałby podłączyć to urządzenie?
Osobną kwestią jest sprawa racjonalnego wydawania pieniędzy. 12 tysięcy złotych za audyt to wystarczająco duża kwota, by dostać za nią nie tylko wersję drukowaną ale i elektroniczną opracowania.