Zapraszamy do lektury wywiadu z Magdą i Pawłem Bortnowskimi – założycielami pierwszego w Świnoujściu rodzinnego pogotowia opiekuńczego, laureatami Trytona 2007 w kategorii działalność społeczna i charytatywna.
Paulina Olsza: Na pomysł założenia rodzinnego pogotowia opiekuńczego wpadli Państwo dzięki emitowanemu w TVP programowi „Kochaj mnie”. Pamiętają Państwo okoliczności, jakie towarzyszyły tej decyzji?
Magda Bortnowska: Nasze córki miały wtedy po roczku, ja byłam na urlopie wychowawczym, wiedziałam, że potrwa on jeszcze 3 lata ze względu na to, że dziewczynki są bliźniaczkami. Stwierdziliśmy wtedy z mężem, że skoro tak dobrze idzie nam wychowywanie naszych własnych dzieci to dlaczego nie zacząć pomagać także innym? Z perspektywy czasu wiemy teraz, że nasza decyzja była właściwa. W tej chwili piszę pracę dyplomową o funkcji terapeutycznej pogotowia rodzinnego. Jest to dla mnie podsumowanie naszej 4-letniej pracy.
Czego obawiali się Państwo najbardziej przy zakładaniu pogotowia?
Myślę, że gdy podejmowaliśmy decyzję o założeniu rodzinnego pogotowia opiekuńczego byliśmy tak naprawdę wielu rzeczy nieświadomi. Zakładaliśmy np. że dzieci, które do nas trafią będą pochodziły głównie z rodzin, w których występują problemy alkoholowe, nie nastawialiśmy się na maluchy, które były wykorzystywane seksualnie. Na początku baliśmy się także trochę problemów szkolnych dotyczących nastolatków. Zaskakujące było dla nas natomiast zdziwienie dzieci, które widziały, że interesujemy się ich postępami w nauce i że jeśli mówimy, że przyjdziemy do szkoły to faktycznie na drugi dzień się w niej pojawiamy. Dzieci nie były przyzwyczajone do tego, że ich opiekun dotrzymuje słowa.
Sama nazwa pogotowie wiąże się z tym, że dzieci mogą być do Państwa dostarczane w każdej chwili. Czy zdarzały się przypadki, gdy dzieci przywożono w nocy?
Naturalnie. Historie tych dzieci są różne, zdarzało się, że dzieci zabierano w trakcie awantur nożowniczych ich rodziców.
Paweł Bortnowski: Jesteśmy tak zwaną rodziną interwencyjną, tzn. dzieci są umieszczane u nas dlatego, że w ich rodzinach zaistniały jakieś nieprawidłowości i przebywają u nas do rozstrzygnięcia ich losu przez sąd. Przywozi je do nas policja i kurator, a nocne interwencje zdarzają się bardzo często. Maluchy wracają potem do rodziców, idą do placówki albo znajdują rodzinę zastępczą. Maksymalnie dzieci przebywają u nas półtora roku. Na początku spotykaliśmy się z dość nietypowymi sytuacjami, kiedy to rodzice myśleli, że mogą sobie przyprowadzić do nas dziecko i wrócić po nie za parę dni.
W jakim stanie są dzieci, które do Państwa przyjeżdżają?
Najczęściej brudne i głodne. Niektóre z nich potrafiły zjadać po 7 kromek chleba, ciągle wołając, że jeszcze chcą jeść. Ktoś patrzący z boku mógłby się zdziwić, że w tak małych stworzeniach aż tyle się zmieści.
P.B.: Takie sytuacje wydają się być zaskakujące, ale my byliśmy na nie przygotowani. Żeby zostać taką rodziną jak nasza trzeba przejść specjalny kurs, który organizuje Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie. Dowiedzieliśmy się na nim wielu pożytecznych rzeczy, dlatego większość zdarzeń nie była dla nas problemem, np. dzieci chowające sobie jedzenie po kątach „na później”.
M.B.: Oczywiście dzieci, które do nas przybywają są zaniedbane nie tylko pod względem wyżywienia, ale także wychowawczo czy rozwojowo. Jakiś czas temu trafił do nas Karol, który w wieku 3 lat nie mówił i chodził z pieluchą. W tej chwili trajkocze jak katarynka i bez przerwy o coś pyta.
Rodzinne pogotowie opiekuńcze ma obowiązek umożliwiania dzieciom kontaktu z ich rodzicami. Jaki jest Państwa stosunek do rodziców? Ciężko jest Państwu utrzymać pozytywny stosunek do ludzi, którzy nie bardzo przejmują się swoją funkcją rodzica?
Rzeczywiście, dzieci mają prawo do kontaktu i utrzymywania więzi ze swoimi biologicznymi rodzicami. Ustaliliśmy, że rodzice będą odwiedzali maluchy raz w tygodniu. Naturalnie nie chcemy, aby pewni rodzice pojawiali się u nas w domu – niektórzy z nich są nastawieni awanturniczo i wtedy ich spotkaniom z dziećmi towarzyszy psycholog i pracownik MOPR-u. W wypadku takich ludzi zawsze odzywają się we mnie instynkty matczyne i jestem zła, że ktoś może być tak nieodpowiedzialny i krzywdzić swoje dziecko. Bywali u nas rodzice, którzy po mocno zakrapianych imprezach dopiero na drugi dzień orientowali się, że ich dziecko zniknęło. W takich sytuacjach ciężko mi jest być dla nich uprzejmą i mówić, jak dobrze sprawdzają się w swojej roli. Jeżeli natomiast widzimy, że rodzic robi wszystko, by jakoś naprawić swój błąd to my także staramy się iść na pewne ustępstwa.
P.B.: Na początku rodzice mogli odwiedzać swoje pociechy dwa razy w tygodniu, ale powiem szczerze, że dla większości z nich był to wielki problem. Przychodzili raz na miesiąc, raz na dwa miesiące. Nie ukrywajmy, że nie są to ludzie, którzy pchają się do nas drzwiami i oknami. Dla większości z nich pobyt ich dziecka u nas jest wygodny.
Jak zareagowaliście Państwo, gdy dowiedzieliście się o tym, że otrzymacie Trytona w kategorii działalność społeczna i charytatywna?
Dla mnie zaskoczeniem była już sama nominacja. Tydzień przed uroczystą galą przyszło do nas zawiadomienie o tym, że jesteśmy kandydatami do nagrody, przy czym okazało się, że wszyscy nasi znajomi wiedzieli o tym wcześniej z gazet. Nie uważamy naszego zajęcia za jakiś wyczyn, jesteśmy zwykłą rodziną, ale skoro otrzymaliśmy tę nagrodę to jest to dla nas sygnałem, że sprawdzamy się w tym, co robimy. Tryton jest dla nas nagrodą za wysiłek, jaki włożyliśmy w naszą pracę, bo trzeba przyznać, że jest nam czasami ciężko.
M.B.: Tryton jest też nagrodą na naszych dwóch córeczek, które bardzo nam pomagają. Myślę, że mało jest dzieci w wieku lat sześciu, które potrafi przewinąć i ubrać malutkie dziecko. Dziewczynki pomagają też nowym dzieciom oswoić się z nową sytuacją, całą otoczką związaną z policją czy kuratorem. Bliźniaczki tłumaczą im wtedy, że nie mają się czym martwić, że są bezpieczne i że się nimi zaopiekujemy. Nauczyciele dziewczynek mówią zresztą, że są one dzięki temu bardzo rozwinięte emocjonalnie i wrażliwe na cudzą krzywdę.
Bliźniaczki nigdy nie miały do Państwa pretensji, że więcej czasu poświęcacie swoim podopiecznym niż im?
Czasami, gdy mamy w domu wiele małych dzieci zdarza im się coś wspomnieć. Dlatego też codziennie wieczorem, gdy położymy już spać wszystkie dzieciaki staram się poświęcić im co najmniej pół godziny. Czytamy, rozmawiamy.