I to z niezłym skutkiem, bowiem mieszkańcy i goście nadmorskiego kurortu na każdej premierze zjawiają się niezwykle licznie. Zapraszamy na wywiad z twórczynią kabaretowo-aktorskiego, eksportowego towaru Międzyzdrojów – Dorotą Sielewicz, założycielką „Wyrobu Kabaretopodobnego”.
Paulina Olsza: Częściej śmiejemy się życzliwie czy wyszydzającą?
Dorota Sielewicz: Myślę, że szyderczo. Wynika to chyba z kompleksów – wyśmiewamy przecież najczęściej to, czego nie rozumiemy.
Pod Pani przewodnictwem w Międzynarodowym Domu Kultury w Międzyzdrojach powstała grupa „Wyrób Kabaretopodobny” skupiająca uczniów gimnazjum zainteresowanych kabaretem i aktorstwem. Jak do tego doszło?
Grupa powstała w 2004 roku, w zasadzie równo z wejściem Polski do Unii Europejskiej. Ówczesny dyrektor MDK postanowił zorganizować na tę okazję coś specjalnego i zgłosił się do mnie, ponieważ kiedyś wspomniałam o tym, że mam lekkie pióro do pisania scenariuszy. Zostałam wtedy w zasadzie postawiona przed faktem dokonanym, bo w niedługim czasie przyjechał do mnie Głos Szczeciński z zamiarem zrobienia materiału, a tymczasem ja nie miałam jeszcze nawet kawałka tekstu. Zmobilizowałam się jednak i w miesiąc napisałam całą sztukę, którą udało się wystawić w wyznaczonym terminie. Potem MDK zaproponowało mi etat i po różnego rodzaju przejściach dalej w nim pracuję.
Przejściach to znaczy?
Temat, który jest obecny w naszych skeczach zawsze to polityka. Był taki moment, że zarzucono mi indoktrynację młodzieży i zakazano działalności kabaretowej dotyczącej polityki. Dlaczego indoktrynację? Spotkałam się często z zarzutami, że dzieci mówią tekstem, który jest dla nich niezrozumiały, że nie rozumieją pewnych aluzji politycznych. Nikt nie zadał sobie trudu, żeby przepytać młodzież, tylko od razu przyklejano nam łatkę. Na nic zdawały się wtedy tłumaczenia, że większość z nich bardziej interesuje się polityką od wielu dorosłych i że nie pozwoliłabym sobie na stworzenie czegoś, czego one nie będą znały i co nie będzie tematem ich rozmów chociażby w domu. Czasy się zmieniają, 20 czy 30 lat temu życie polityczne nie było tak fascynujące jak teraz, wtedy nikt się tym nie interesował co nie znaczy, że teraz dzieciaki nie garną się do informacji ze świata polityki. Oburzało też to, że oprócz pracy w MDK jestem jeszcze nauczycielką i jako pedagog nie powinnam robić z dziećmi przedstawień tego typu. Na krótki czas zrezygnowałam wtedy z działalności z dzieciakami, spotkało mnie sporo przykrości w mieście. Zmieniło się to, gdy burmistrzem Międzyzdrojów został Leszek Dorosz, który dał mi wolną rękę w realizacji pomysłów – tak moich, jak i tych, z którymi na zajęcia przychodzą dzieciaki. Teraz „Wyrób...” ma już 4 lata i jest kojarzony przede wszystkim z dobrą jakością, z czego jestem dumna.
Dzieciaki garną się do „Wyrobu Kabaretopodobnego”?
Tak, czasami mam wręcz problem z selekcją. Nie wszyscy są bardzo uzdolnieni aktorsko, mamy kilka perełek, a reszta nadrabia braki niesamowitym zapałem i zaangażowaniem. Zresztą nie można od nas tak naprawdę wymagać pełnego profesjonalizmu, bo jesteśmy tylko grupą amatorów, która próbuje realizować się w tym, co lubi. W 2005 roku pojechaliśmy na festiwal PAKA, ale potraktowano nas tam dość obcesowo ze względu na wiek – studentom nie podobało się to, że na ich imprezę przyjeżdża młodzież z gimnazjum. Usłyszeliśmy wtedy kilka niemiłych słów, patrzono na nas niemalże jak na zjawisko folklorystyczne. Co ciekawe, bardzo spodobał im się scenariusz naszego występu, dzięki niemu dostaliśmy zaproszenie na tę imprezę. Odniosłam więc wtedy niemiłe wrażenie, że nieważne co się prezentuje, ale kto to robi. Ta sytuacja zniechęciła mnie na tyle, że nigdy więcej nie wysyłałam zgłoszeń na podobne festiwale.
Cenzuruje Pani czasami pomysły młodzieży?
Czasami wręcz muszę. Przed występami przypominam dzieciom, czego nie powinny komentować, ale wiadomo, że w momencie kontaktu z publicznością aktorzy się czasami zapominają i „płyną”. Ludzie myślą wtedy, że jest to część scenariusza, a tymczasem ja jestem momentami tak samo zaskoczona przebiegiem skeczu jak oni.