Środek nocy, 23:45. Z jednej z jednokierunkowych ulic w centrum Świnoujścia wyjeżdża samochód oznakowany jako taksówka – i to nie byle jak, bo z herbem miasta na drzwiach. Problem w tym, że wyjazd odbywa się pod prąd ulicą Kościuszki, wprost na skrzyżowanie z ulicą Konstytucji 3 Maja. Całe zdarzenie zarejestrował mieszkaniec miasta.
– Wstyd! Taksówka z herbem miasta i jedzie pod prąd? To jakiś żart – komentują mieszkańcy.
Tymczasem w tle rozgrywa się znacznie szerszy problem. W Świnoujściu zaczynają działać sieci taksówkowe, oparte na aplikacjach do zamawiania kursów. To część globalnej rewolucji – dziś wystarczy kliknąć w telefonie, by taksówka przyjechała w kilka minut. Ale wraz z tą wygodą pojawiają się pytania: kto kontroluje kierowców, na jakich zasadach są zatrudniani, kto dba o ich kompetencje i bezpieczeństwo pasażerów?
Dawniej każdy taksówkarz musiał przejść przez sito formalności: homologacja taksometru, licencja, oznakowanie, badania techniczne. Dziś wiele z tych procedur omija się dzięki modelom biznesowym dużych aplikacji. A to budzi niepokój wśród lokalnych przewoźników.
– Czy ktoś trzyma nad tym pieczę? – pytają doświadczeni taksówkarze, którzy od lat utrzymują z tej pracy rodziny i płacą składki.
Nowi gracze kuszą cenami – niższymi niż w tradycyjnych korporacjach. Klient płaci mniej, ale lokalni przewoźnicy alarmują: zaniżanie stawek może prowadzić do bankructwa tych, którzy od lat legalnie prowadzą działalność.
– My nie możemy zejść z cen, bo musimy zapłacić ZUS, leasing, paliwo. A ktoś, kto dorabia do emerytury, może sobie pozwolić na więcej – dodają taksówkarze.
I choć świat idzie do przodu, a technologia zmienia nasze życie, nie każda zmiana przynosi tylko korzyści. Aplikacje ułatwiają codzienność, ale czy w dłuższej perspektywie nie zaszkodzą rynkowi i pasażerom?
Na razie pozostaje pytanie: czy incydent z jazdą pod prąd to jednorazowy wybryk, czy sygnał, że w tej rewolucji zabrakło wiedzy? Czas pokaże.