Aby uniknąć nieprzyjemnego sprzątania, przed wejściem do komory doświadczalnej student musi odbyć czterogodzinną głodówkę. Potem staje na platformie czułej na nacisk i wpatruje się w papierową mapę Stanów Zjednoczonych. Ściany komory zaczynają się przesuwać w przód i w tył, o zaledwie 1,8 cm w każdym cyklu. Odpowiednia częstość tych ruchów sprawia, że powstaje dziwne uczucie w mózgu, skąd w tajemniczy sposób przenosi się ono do żołądka. Zanim jednak choroba lokomocyjna osiągnie apogeum, jej ofiara na ogół odwraca się, błagając o litość.
W takiej chwili poddany badaniu może uznać, że przeżyte katusze nie są warte punktów zdobytych za wejście do beczki śmiechu Thomasa Stoffregena, psychologa z University of Minnesota. Jednak każdy zwabiony student oznacza dla naukowca zdobycie kolejnych informacji, które – jak sądzi – pozwolą mu obalić dogmat o przyczynach choroby lokomocyjnej. Jeśli ma rację, jego odkrycia staną się podstawą nowych metod wczesnego rozpoznawania podatności na tę przypadłość, a twórcom gier wideo i symulatorów komputerowych pozwolą sprzedawać je także graczom o słabych żołądkach.
Przez całe ubiegłe stulecie uważano, że choroba lokomocyjna powstaje w wyniku konfliktu między naszymi zmysłami. Ucho wewnętrzne zawiera równocześnie czujniki ruchu obrotowego (kanały półkoliste) i liniowego (otolity). Kiedy uzyskana z nich informacja jest niezgodna z tą, która dociera ze wzroku i z receptorów w mięśniach, pojawiają się zawroty głowy, mdłości i wymioty. Jednak, jak przypomina Stoffregen, dzięki rozmaitym zmysłom stale odbieramy informacje z wielu kanałów – ta redundancja jest czymś naturalnym, a mózg nie porównuje sygnałów z różnych źródeł w jakiś ściśle określony sposób. A co więcej, nie da się stwierdzić, który ze sprzecznych sygnałów zostanie przez czyjś mózg zidentyfikowany jako błędny. Stoffregen zarzucił więc teorii konfliktu niefalsyfikowalność, a to w nauce najcięższe oskarżenie.
Naukowcy od dawna zachodzili w głowę, dlaczego niektóre jednostki oraz pewne grupy ludzi (np. dzieci czy ciężarne kobiety) są bardziej podatne na chorobę lokomocyjną. Co więcej, doświadczenia wykonywane od zarania ery kosmicznej, kiedy NASA postanowiła uchronić swoich astronautów przed tym problemem, pozwalają wskazać potencjalne ofiary choroby lokomocyjnej tylko z 30-procentową skutecznością. Stoffregen zauważył też zdumiewający fakt, że choć dana osoba może chorować na pokładzie łodzi, rzadko kiedy jest jej niedobrze, gdy cała zanurzy się w wodzie.