Pochodząca z naszego miasta Kari Amirian podbija sale koncertowe i serca swoich fanów. Nietuzinkowa artystka wystąpiła podczas minionego weekendu w Jazz Clubie Scena. Był to niezwykły koncert. Bo to niezwykła wokalistka. Komponuje, produkuje i śpiewa. Publiczność była oczarowana. Głosem, melodiami, aranżacją. Muzycy trzykrotnie bisowali.
Oczarowani są nią także krytycy. Uznali Kari Amirian za jeden z najciekawszych debiutów 2011 roku.
Skąd się wziął Twój pseudonim artystyczny?
To nie pseudonim. Amirian to moje nazwisko, które noszę na co dzień, jest pochodzenia ormiańskiego. A Kari to zdrobnienie od imienia. Od wielu lat nazywają mnie tak znajomi i przyjaciele. Wymyślanie pseudonimu byłoby czymś totalnie nienaturalnym.
Część z nich zdaje się mieszka w Świnoujściu. Występ tutaj nie był przypadkowy?
Urodziłam się na wyspie i mieszkałam tu do 13 roku życia. Pamiętam dokładnie osiedle, szkołę, sklepy, nasze podwórko. Mam masę pięknych wspomnień.
Wielkim zaskoczeniem było widzieć na koncercie mojego nauczyciela Bogusława Mędrka, którego wspominam z ogromną sympatią, to on nauczył mnie grać w zakazaną dla mnie z racji gry na pianinie, siatkówkę. Cudownie wspominam także Elżbietę Głowacką – dyrektor szkoły muzycznej – wspaniały człowiek, Elżbietę i Krzysztofa Naklickich, dzięki którym po raz pierwszy miałam okazję koncertować jako dziecko. Takich ludzi pamięta się przez całe życie oni wszyscy wpłynęli na mój rozwój muzyczny. Niesamowici pedagodzy, pełni pasji i cierpliwości.
Do Świnoujścia przyjeżdżam co kilka lat na wakacje. Uwielbiam spędzać tu czas, obserwować jak szybko miasto się rozwija. Tym bardziej czuję się zaszczycona że mogłam wystąpić w Świnoujściu. Dostałam zaproszenie z Jazz Club Centrala. Czułam się jakbym wróciła do domu…Publiczność była cudowna.
Na stałe mieszkasz w Warszawie. Czy to muzyka zdecydowała o przeprowadzce?
Poniekąd tak. Mając kilkanaście lat dostałam się do prestiżowej szkoły muzycznej im. Karola Szymanowskiego. To była szansa, której nie mogłam zmarnować. Początkowo mieszkałam w internacie. W Świnoujściu byli rodzice i młodsze rodzeństwo. Potem wszyscy się przenieśli do stolicy. Ukończyłam Podyplomowe Studium Jazzowe im. H. Majewskiego na wydziale wokalnym, a potem dostałam się na Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina, także w Warszawie. I tak stałam się magistrem sztuki oraz pedagogiem. (uśmiech)
fot. Sławomir Ryfczyński
Uczysz?
Tak! Uwielbiam to! Bardzo mnie to rozwija. Uczę ludzi w różnym wieku, na różnych poziomach zaawansowania: od słodkich siedmiolatków, uczniów szkół muzycznych, po poważnych prawników i dentystów. Uczę gry na fortepianie, kształcenia słuchu, czasem śpiewu. Kocham obserwować jak moi uczniowie się rozwijają. Proces jest ważniejszy niż docelowe osiągnięcia.
Jak nazwałabyś rodzaj muzyki, którą prezentujesz?
Nie lubię mówić o swojej muzyce. Nie lubię jej definiować. Definiowanie muzyki spowalnia nasze odczuwanie. Jeśli już miałabym ją opisać, to niewątpliwie wpisuje się w stylistykę akustyczną, kobiecą, bogatą w aranże i bardzo subtelne dźwięki. Jest postrzegana jako niezależny, ambitny pop, podchodzący pod experimental, z dużą ilością mikstury akustycznych i elektronicznych brzmień. Płyta „Daddy Says I m Special została wydana w grudniu 2011 roku, nakładem wydawnictwa Nextpop. Wtedy spełniło się moje ogromne marzenie, by zamknąć w albumie wszystkie moje dotychczasowe pomysły. Sama piszę piosenki i je produkuję, a siebie postrzegam bardziej jako sonwriterkę niż wokalistkę. Ja za bardzo fałszuję! (śmiech) Uwielbiam grać na pianinie i wymyślać melodie – dzięki Bogu jakoś tak łatwo spływają z Góry.
Wystąpiliście w mocno okrojonym składzie. Tylko we dwoje. Zwykle jest aż sześciu artystów?
A niekiedy nawet i siedmioro, bo jeszcze harfistka. Bardzo się stresowaliśmy jak to zrobimy grając tylko w duecie, ale na szczęście się udało. Publiczność nie chciała nas wypuścić. To niesamowite przeżycie.
Twoją muzykę porównują niekiedy do dźwięków skandynawskich? Utożsamiasz się z tym?
Moje korzenie to z racji wykształcenia muzyka klasyczna i jazz, ale od małego uwielbiam Bjork - jest moją wielką inspiracją, tak jak z resztą wielu innych skandynawskich artystow. Na przykład przełomowym dla mnie momentem było poznanie twórczości Stiny Nordenstam, czy Emilianny Torrini. Teraz absolutnie zakochałam się w Niki And The Dove. Inspiracji jest wiele, ale naczelna zasada jest prosta – być sobą.
Pierwszy nakład płyty rozszedł się błyskawicznie. Kolejny krążek przygotowujesz w tych samych brzmieniach?
Faktycznie cały pierwszy nakład rozprowadzany przez duże salony wyprzedał się całkowicie w bardzo szybkim czasie. Obecnie EMI wypuściło kolejny, także płyta jest ponownie do nabycia w salonach muzycznych oraz na iTunes. Pierwsza płyta jest podsumowaniem kilku lat mojego życia. Jest bardzo intymna, dziewczęca i szczera. Kolejna niewątpliwie będzie stanowiła kontynuację „Daddy Says I’m Special” , ale będzie bardziej wojownicza, bogata w plemienne rytmy. Ostatnio bardzo się w tym odnajduję, nie tylko jako muzyk, ale też jako człowiek. Jeśli nie potrafię wyartykułować rzeczy, z którymi się zmierzam w życiu, to muzyka wówczas staje się narzędziem, która potrafi to wyrazić.
Jak płytę przyjęli krytycy? Bo publiczność, co widać na koncertach, entuzjastycznie.
Na koncertach, rzeczywiście spotykamy się ze sporym entuzjazmem, sale są zazwyczaj zapełnione, widzimy po reakcjach, że ludzie znają już płytę, śpiewają z nami, są aktywni. To naprawdę niesamowite. A co do krytyków muzycznych - nie było ani jednej negatywnej recenzji. (uśmiech)
Publiczność po koncercie podkreślała, że ta muzyka to trochę jak terapia.
Dostaję sporo sygnałów, że nasze piosenki wpływają na ludzi kojąco, budząc dobre emocje. To niesamowite, że to co najpierw powstaje w zaciszu domu, przy pianinie potem może mieć realny wpływ na innych.
Jakie masz najbliższe plany pozamuzyczne?
Wystartowanie z projektem Amplify, którego zadaniem jest wspieranie polskich songwriterów. Mamy w Polsce masę zdolnych ludzi, którzy piszą piękne piosenki i którzy zapowiadają ciekawe zmiany na polskiej scenie muzycznej. Chciałabym w jakiś sposób uczestniczyć w tych zmianach, prezentując młodych twórców w muzycznych videosesjach, w których artyści będą wykonywali swoje utwory unplucked.
Bjork? Nie mogę czytać czegos takiego i nie skomentować. Dziennikarzem od spraw kultury nie może byc każdy. Warunki wokalne Bjork są jedyne w swoim rodzaju. Należy ona do wokalistek o najlepszej technice na świecie jak Barbra Streisand czy Tori Amos. Błagam trzeba byc chociaz odrobinę kompetentnym. Co do występu to całkiem przyjemny, ale na poziomie powiedzmy piosenkarki typu Katie Melua tylko target jest nieco inny i jest wiecej nieczystosci.
Björk ma fajny sampler.
dobra muza do piwka, polecam
Bjork? Nie mogę czytać czegos takiego i nie skomentować. Dziennikarzem od spraw kultury nie może byc każdy. Warunki wokalne Bjork są jedyne w swoim rodzaju. Należy ona do wokalistek o najlepszej technice na świecie jak Barbra Streisand czy Tori Amos. Błagam trzeba byc chociaz odrobinę kompetentnym. Co do występu to całkiem przyjemny, ale na poziomie powiedzmy piosenkarki typu Katie Melua tylko target jest nieco inny i jest wiecej nieczystosci.
Sympatyczna dziewucha.
byłam na tym koncercie zupełnie przypadkiem, coś niesamowitego, momentami miałam dreszcze, od razu pokochałam tą muzykę, dziękuję Kari :)
"Unplucked"?!?!? hehhe dobre
Szkoda że nie MS Dynamite ;-)