Paulina Olsza: Jak doszło do założenia klubu?
Jerzy Łapiński: W 1977 zarząd główny Szkolnego Związku Sportowego postanowił przywrócić do życia przepis umożliwiający zrzeszanie się w klubach sportowych, co zostało zakazane w latach ’50. Zaczęliśmy więc rozważać możliwość założenia klubu gdy tylko dowiedzieliśmy się o zmianie prawa.
Janusz Walkowiak: Zanim założyliśmy Maraton, przez rok pracowałem dla Pomorza Stargard, z którego wyrzucono mnie za brak wyników – wymagano ode mnie, abym w 12 miesięcy wychował 33 mistrzów Polski, co było niemożliwością. Na pojedynczy medal mistrzostw kraju trzeba czasami czekać nawet kilkanaście lat. Na początku było nas więc czterech – każdy w jakiś sposób związany był ze sportem, ale drzemała w nas chęć pracy na własny rachunek, na logicznych zasad, które sami byśmy ustalili. 30 lat temu byłem świeżym absolwentem kierunku trenerskiego, nie chciałem pracować w żadnej innej dziedzinie niż lekkoatletyka. Skąd wzięła się nazwa? Jurek pracował przy organizacji maratonów w Dębnie, które było polską stolicą tej dyscypliny, a ja jako pierwszy w naszym klubie pobiegłem taki dystans. Słowo „maraton” łączyło nas od początku i tak pozostało. Jerzy Łapiński: 22 lutego 1978 roku na zebraniu Szkolnego Związku Sportowego w Świnoujściu zgłoszono inicjatywę i zapisano ją w protokole.
Jakie trudności napotykali Panowie na samym początku?
J.Ł.: Oboje pracowaliśmy w szkołach, więc nie mieliśmy problemów z korzystaniem ze szkolnych boisk, inaczej jednak miała się sprawa, gdy chodziło o treningi na stadionie.
J.W.: Dzieciaki nie mogły biegać po trawie, co bardzo nas dziwiło, bo treningi wieloskoków muszą się odbywać na miękkim podłożu, a nie na bieżni. Sprawa opierała się kilka razy o prezydenta, byliśmy wyganiani przez pracowników OSiR-u. Dochodziło nawet do sytuacji, gdy z płyty boiska przepędzony został Tomasz Jędrusik – ówczesny mistrz świata juniorów, reprezentant Polski na olimpiadzie w Seulu i Atlancie i Maciek Pawłowski, który brał udział w mistrzostwach kraju. Stwierdziłem wtedy, że obydwoje ci zawodnicy są razem więcej warci transferowo niż zarząd, prezes i cała drużyna Floty, która grała wtedy w okręgówce. Nie mogłem zrozumieć faktu, że dwaj reprezentanci kraju są traktowani gorzej niż chłopcy w koszulkach z nazwą drużyny. Trenowaliśmy więc w niedzielę, bo wtedy pracownicy OSiR-u mieli wolne. Problem zakończył się wraz z objęciem stanowiska dyrektora OSiR-u przez Ryszarda Gaca.
Kiedy poczuli się Panowie po raz pierwszy docenieni jako trenerzy?
J.Ł.: Mam podpisy wszystkich prezydentów miasta, którzy wyrażają swój podziw dla mojej pracy. Śmiejemy się czasami, że treść ta sama, tylko podpis inny. Największą satysfakcję odbieram na wyjazdach, gdzie czuję uznanie kolegów trenerów, którzy pochodzą i chwalą nas za to, że odwalamy kawał dobrej roboty.
J.W.: Od wielu lat jeździmy z naszymi zawodnikami na biegi uliczne do Dębna. Dwa lata temu, gdy podsumowywano wyniki osiągnięte przez 25 lat tej imprezy okazało się, że Jurek Łapiński zdobył ze swoimi zawodnikami najwięcej medali. Pierwszy raz poczułem satysfakcję zawodową, gdy ujrzałem w Kurierze Szczecińskim informację, że mój wychowanek, Jarek Specjalski, zdobył medal Halowych Mistrzostw Polski w Zabrzu. Wzmianka miała wielkość malutkiego znaczka sportowego, ale bardzo mnie ucieszyła.
Co Panowie czują widząc swoich wychowanków na stadionie lub na podium?
J.Ł.: Jest to przede wszystkim stres, zazwyczaj pozytywny, chociaż nie ukrywam, że przez tego rodzaju nerwy już dwa razy wylądowałem w szpitalu.
J.W.: Ja w czasie startów swoich wychowanków potrafię być bardzo niemiły, bo od środka zżera mnie stres. Gdy zawodnicy stoją już na podium odczuwam wielką ulgę. Najpiękniejsze w tej pracy jest to, że nasze dzieciaki wiedzą, że są stąd i nawet, gdy opuszczają już Świnoujście to zachowują pamięć o klubie, przyjeżdżają na spotkania, czy to oficjalne, czy prywatne, jak np. moje urodziny, na których frekwencja wyniosła prawie 100%. To jest dla mnie sygnał, że doceniają moje starania. Cały czas mówimy jednak o medalistach, a prawda jest taka, że dzięki MKL Maraton kilkadziesiąt osób pozostało też w sporcie jako absolwenci AWF-ów. Uczą teraz WF-u w szkołach, trenują. To są ludzie, którzy nie biegali tak szybko jak Tomek Jędrusik czy Renata Pliś, ale też zdobywali medale na mistrzostwach kraju.
Jak odkrywa się sportową perełkę?
J.W.: Na szkolnych zawodach, najczęściej w szkołach podstawowych. Ważne jest także to, aby rodzice zdawali sobie sprawę z talentu swojego dziecka i tego, jak bardzo mogą mu zaszkodzić nie puszczając je na trening za karę.
J.Ł.: Na koniec sezonu zawsze organizowaliśmy spotkania z rodzicami naszych zawodników. Ci, którzy usłyszeli o swoim dziecku w większości zostawali z nami. W dobie komputeryzacji dzieciaki uciekają od wysiłku fizycznego w zastraszającym tempie, dlatego ważne, aby rodzice nie przeszkadzali swoim pociechom w ich pasji.
Trener to kat czy psycholog?
J.Ł.: W życiu nie miałem nic wspólnego z katem, chociaż dla mnie odpowiedź na pytanie „Kiedy następny trening?” jest zawsze jednoznaczna. Jutro.
J.W.: Ja pełnię rolę kata, Jurek rzeczywiście jest bardziej psychologiem. Staram się być konsekwentny i wymagający, treningi odbywają się nawet w deszczu czy w czasie wichur. Wiąże się to z tym, że gdy sam trenowałem w młodości nie było dla mnie przeszkody do odbycia treningu, biegałem nawet o 23 po powrocie ze szkolnych wycieczek. Gdy ktoś mi mówi, że nie wyrobił się z treningiem to wiem, że jego droga do medalu będzie bardzo długa, tym dłuższa, im mniej od siebie wymaga. Wyjątek to kontuzja – mój szkoleniowiec mawiał, że lepiej dziesięć kilometrów za mało, niż jeden za dużo.
Jakie są plany i marzenia trenerów Maratonu?
J.W.: Renata Pliś na olimpiadzie – nie następnej, ale już tej. Chciałbym też, będąc już na emeryturze zobaczyć, jak mój następca trenuje zawodników w godnych warunkach – w czystych, pachnących szatniach z lustrem i prysznicem. To nie są żadne wygórowane wymogi, tylko po prostu postęp cywilizacyjny, na który nas niestety nadal nie stać.
J.Ł.: Moje marzenie jest takie – dobry nauczyciel w każdej szkole. Podstawowej, gimnazjum i liceum. Życzyłbym sobie, aby w każdej szkole znajdowała się chociaż jedna osoba, która na sport będzie patrzała tak, jak my 30 lat temu, która byłaby skłonna poświęcić swój czas, kawałek życia dla sportu, trenerstwa i wychowywania kolejnych roczników wspaniałych, utalentowanych ludzi. Chciałbym także na pięknym stadionie móc poprowadzić trening wieloboistów.
J.W.: Mój nieżyjący już kolega Zenon Ciach powiedział kiedyś, że uzna Maraton, gdy usiądzie na trybunie i zobaczy bieg przez płotki. Do takiego biegu potrzeba co najmniej 3 zawodników i 30 płotków, których zdobycie dalej jest dla nas nieosiągalne. Zenon nie dożył tego momentu, ale jeśli odbędzie się kiedyś u nas profesjonalny bieg z 6 zawodnikami i fotokomórką, to podniosę palec do góry i powiem „Zenek, musisz nas uznać”.
Dziękuję za wywiad i życzę następnych 30 lat sukcesów.
Przeczytałem cały artykuł i szczerze piekne to jest. Gratuluje z całego serca, czasami można pozazdrościć takich wartości jak przedewszystkim wytrwałość, wiara i determinacja jak widać 30 letnia :)
Nikt sobie nie zdaje sprawy ile serca tr Walkowiak i Lapinski oddali w ten klub i jak wiele mozemy im zawdzieczac!
"nie było dla mnie przeszkody do odbycia treningu, biegałem nawet o 23 po powrocie ze szkolnych wycieczek" -slynna opowiesc trenera ;D zreszta ekipa tr.Walusia wie o co chodzi ;)
Pozdrawiam panów trenerów! Ten czas tak szybko leci a wydawałoby się że jeszcze niedawno pracowałem w Odrze i trenowałem w Maratonie Świnoujście. Zaczynając biegać 30 lat temu nie myślałem że wystartuje w przyszłości w największych maratonach na świecie mn.Londyn, Rzym, Paryż, Chicago, Pekin, Marakesz, Rotterdam, San Diego i wielu innych.
Szacunek dla obu panów!
Kochani Trenerzy !
Szacunek dla gości, cieszę się że nie ma złośliwości.
Jaaa, to miałem 3 latka jak zaczynali... :) Sport to zdrowie! Brawo i uściski! :)
na imprezie bylo grubiutkoooo :)))) udalo sie :P jedzonko itp. pierwsza klasa :)))
obaj - nie" obydwoje" obaj - nie " oboje"!! - kto to pisał!
aha.