Zaraz po wejściu na pokład, inicjatorzy imprezy ujawnili najważniejszy cel rejsu. Odległa o tysiące mil miejscowość Moundu w Czadzie jest miejscem pracy polskiego misjonarza, ojca Andrzeja Barszcza ze Zgromadzenia Braci Kapucynów Mniejszych.



Zakon od lat prowadzi działalność misyjną w odległych zakątkach świata. Misje stanowią dla tubylczej ludności prawdziwe oazy. Misjonarze budują studnie bo woda to prawdziwy skarb. Ośrodki misyjne często są jedynymi w okolicy źródłami wiedzy. Mieszkańcy mają tam dostęp do prasy, książek, wiedzy o odległym, ucywilizowanym świecie. Z tych dóbr szczególnie chętnie korzystają młodzi mieszkańcy egzotycznych zakątków świata.

Właściciele DW „Karkonosze” poznali działalność ojca Andrzeja Barszcza polskiego misjonarza w Czadzie i postanowili wspomóc jego starania.



Z Sekretariatu Misyjnego Braci Mniejszych Kapucynów z Krakowa otrzymali niedawno pismo z prośbą o wsparcie jego kolejnej misji, na którą wylatuje już 3 lutego tego roku.

Odpowiedzią był pomysł karnawałowego balu charytatywnego, z którego dochód pomoże misjonarzowi w jego działaniach. Cel imprezy sprawił, że zaczynała się nietypowo – od wyświetlenia krótkiego filmu o działalności polskich misji w Czadzie. Temat to ważny i poważny co nie przeszkodziło gościom w szalonej zabawie, która zaczęła się zaraz po projekcji.



Nie tylko gorące, karnawałowe rytmy dodawały uroku tej nocy w „Karkonoszach”. Organizatorzy postarali się także o inne atrakcje. Pierwszą była tajemnicza tancerka „Violetta”. Jak się okazało to jedna z nielicznych w Polsce kobiet znających wszystkie arkana sztuki tańca brzucha. Przy dźwiękach orientalnej muzyki odbył się pokaz, który zachęcił uczestniczki balu do spróbowania własnych sił w tej niełatwej sztuce.

Załoga „karnawałowego „Rejsu do Czadu” na czarny ląd płynęła na kilku pokładach. Goście zaokrętowali według listy zgłoszonych jednostek. W karnawałową noc z kei przy ul. Kasprowicza wyruszyły „Titanic”, „Queen Mary”, „Dar Pomorza”, „Karsibór” i „Bielik”.



Na szczęście Neptun sprzyjał uczestnikom tej niesamowitej wyprawy i nie rozbujał zbytnio morza. Dzięki temu na pokładach mogły odbyć się artystyczne występy. Uczestnicy ekspedycji domagali się bisów.
Swój występ musiał powtarzać chór „Kanibale”, który swoją prezentację przygotował na pokładzie „Bielika”. Egzotyczni artyści przygotowali jak najbardziej afrykański w klimacie hit „The lion sleeps tonight”.

Największą atrakcja wieczoru były niesamowite przebrania uczestników imprezy. Wśród bawiących się odnaleźć można było nimfy i wróżki ale bajkowe postacie były tu w mniejszości. W końcu była to wyprawa na gorące wody. Na pokładzie przeważali marynarze w białych, tropikalnych mundurach, a na trasie wyprawy można było spotkać całą tropikalną oranżerię w tym oczywiście mnóstwo mieszkańców morskich otchłani. Otulone płaszczem wodorostów ostrygi i nimfy.



W drodze do czarnego lądu pojawił się olbrzymi krokodyl. Jednak ani ten żarłoczny gad ani żaden inny uczestnik wyprawy nie musiał zajmować się polowaniem. Na wszystkich czekały suto zastawione stoły.

Pośród bawiących krążyła puszka. Każdy wrzucał ile uznał za stosowne. W nagrodę mógł odebrać uskrzydlony „dowód wpłaty” – małego, pamiątkowego aniołka.

Według ostatnich doniesień charytatywna armada z „Karkonoszy” dotarła już szczęśliwie do celu. „Titanic” tym razem nie napotkał na swym szlaku góry lodowej, płaskodenne promy ze Świnoujścia wykazały niezwykła dzielność morską. Kapitanowie sprawili się na medal, a kapitanat portu w „Karkonoszach” wykazał, że posiada zdolności nie tylko sprawnej administracji morskiej. Przede wszystkim wykazał się ogromnym sercem.

ZOBACZ FOTOGALERIE
www.iswinoujscie.pl/fotografie/567/

źródło: www.iswinoujscie.pl